Hej, kochani!
Tak, jak obiecałam, publikuję kolejną część. Jest świeżutka, więc za betowanie zabiorę się dopiero jutro.
Ta część opisuje dość duży odcinek życia Gavina. Mam nadzieję, że nikogo to nie zrazi ;) Obiecuję, że ostatnia będzie skupiać się już tylko na jednym zagadnieniu.
Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was do czytania i komentowania!
Johanna Malfoy :*
******
Pierwsza Wojna Czarodziejów na dobre
rozpoczęła się, gdy byliśmy na szóstym roku. Już dużo wcześniej wiedzieliśmy o
istnieniu śmierciożerców oraz Voldemorta, jednak dopiero wtedy ataki zaczęły
się nasilać. Wcześniej nie dopuszczaliśmy do siebie myśli o niebezpieczeństwie,
które wtedy nagle zaczęło nas ogarniać. Zło zalało nas świat szybciej niż
ulubiony sok Willow zalał jej szkolną torbę.
Hogwart przestał być bezpieczny. Nie
wiadomo było, kto jest sługą Czarnego Pana, a kto nie. Willow przestała chodzić
do szkoły już w październiku i wróciła do swojego domu, a ja razem z nią. Moi
rodzice zmarli na początku roku szkolnego podczas pożaru, który wybuchł w Ministerstwie
Magii. Nie miałem nawet możliwości, by zobaczyć ich zwęglone ciała i zapewnić im
godny pochówek, nie narażając się tym samym na śmierć z rąk śmierciożerców.
Przez pół roku mieszkałem w odciętym od
czarodziejskiej społeczności domu Lovegoodów, udając, że to, co dzieje się za
jego murami, nie obchodzi mnie. Moim jedynym zmartwieniem było to, jaką książkę
będę czytał tego dnia i czy będę siedział na tarasie wschodnim, czy zachodnim.
Opiekowałem się Willow, starałem się, by czuła się jak najlepiej, i by nie
myślała o wojnie.
Ale po jakimś czasie ja zacząłem o niej
myśleć. I to bardzo intensywnie.
Pewnego dnia, gdy siedzieliśmy na
zachodnim tarasie, chęć zemsty na śmierciożercach zaczęła górować nad
wszystkimi innymi uczuciami.
- Willow… – zacząłem niepewnie.
Spojrzałem na nią, na jej ciemnoniebieskie oczy i rude włosy, które rozwiewał
delikatny wiatr.
- Tak,Gavinie? – zapytała z ciepłym
uśmiechem, spoglądając na mnie zza książki.
- Nie mogę tu dłużej być – wykrztusiłem
z siebie szybko – Muszę iść… tam – wskazałem za płot.
- Musisz iść za ogrodzenie? – nie
zrozumiała.
- Nie. Muszę iść na wojnę –
wytłumaczyłem cicho.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
Ruda wciąż intensywnie się we mnie wpatrywała, a ja zastanawiałem się, jakim
cudem zmuszę samego siebie, by ją opuścić.
- Dlaczego? – spytała w końcu.
- Nie mogę bezczynnie siedzieć. Muszę
coś zrobić. Muszę pomścić moich rodziców – rzekłem bardziej zdecydowanym
głosem.
- To niebezpieczne – wyszeptała.
Przysunęła się do mnie i objęła mnie ramieniem – Na wojnie dzieją się różne
rzeczy. Na pewno chcesz opuszczać nasz bezpieczny dom?
- Naprawdę muszę pościć moich rodziców,
Willow. Nigdy nie wybaczę śmierciożercom tego, że zabili moich rodziców. Nigdy
nie wybaczę im tego, że nawet się z nimi nie pożegnałem – powiedziałem gorzko.
Spojrzałem w jej oczy. Były pełne czegoś
w rodzaju zrozumienia.
- Dobrze… mam tylko jeden warunek –
powiedziała cicho, kładąc ręce na moich ramionach – Spraw, bym ja nigdy nie
musiała się za nic mścić na sługach Czarnego Pana.
- Za co mogłabyś się mścić? – szepnąłem.
- Za twoją śmierć.
***
Gdy wszedłem do kuchni przy Grimmuald
Place 12 i wypowiedziałem swoją prośbę, połowa członków Zakonu Feniksa nie
umiała powstrzymać się od śmiechu. W sumie, nie dziwiłem się im – byłem dosyć
niski i nie wyglądałem jak chłopak, który właśnie oświadczył, że chce walczyć
na wojnie.
Jedynie Dumbledore traktował mnie
poważnie. Siedział u szczytu stołu, a jego jasnoniebieskie oczy wpatrywały się
we mnie w skupieniu. Palcami bawił się końcówką swojej siwej brody.
- Dlaczego chce pan walczyć? – zapytał
wolno.
- Chcę zemścić się na śmierciożercach,
którzy zabili moich rodziców – powiedziałem, starając się ukryć swoje emocje.
Nie chciałem, by wszyscy członkowie zakonu usłyszeli, jak drży mój głos, gdy
wspominam o mamie i tacie. Prosiłem ich, by puścili mnie na front, więc
musiałem udawać silnego.
- Chce pan ich zamordować?
- Nie. Wystarczy mi, jak zobaczę ich za
kratkami celi w Azkabanie – odpowiedziałem.
Zebrani w kuchni znów się zaśmiali.
- Wysoko mierzysz. Nie wiem, czy uda ci
się przymknąć wszystkich wyznawców Czarnego Pana, którzy podpalili ministerstwo
– rzekł Frank Longbottom, który siedział w kącie pomieszczenia razem ze swoją
żoną, Alicją.
- Nie pragnę ich wszystkich. Zadowoli
mnie widok gnijącego w celi koordynatora tej akcji – wyjaśniłem, a do mojego
głosu niepostrzeżenie zakradła się mściwa nuta.
Tym razem śmiech był naprawdę głośny i
echem poniósł się po pomieszczeniu. Nigdy nie sądziłem, że podczas wojny uda mi
się rozśmieszyć członków Zakonu Feniksa. Mo…że zamiast na wojnę powinienem był
wtedy udać się do kabaretu?
- Nie nastawiaj się na to, chłopcze.
Wątpię, by udało nam się przymknąć Lucjusza Malfoy’a.
Tak poznałem imię i nazwisko mordercy
moich rodziców.
***
Po tym, jak Syriusz Black zgodził się,
bym zamieszkał w jego domu na czas wojny, zacząłem zbierać informacje o Malfoy’u.
Gdzie mieszka, kim jest, ile ma lat, czy ma rodzinę, czy może nie, jakiego jest
statusu krwi – te wszystkie dane zapisane były w moim zeszycie, który trzymałem
pod poduszką. Codziennie rozmawiałem z kolejnymi członkami zakonu, aż w końcu
wiedziałem o śmierciożercy tak wiele, że spokojnie mogłem napisać jego CV.
Wtedy przystąpiłem do działania.
Poszedłem do Dumbledore’a i zapytałem się, czy mogę uczestniczyć w akcji, która
miała odbywać się w pobliżu Malfoy Manor.
- Panie Whitmore, czy pana chęć udziału
w tej misji jest związana z osobistym zatargiem z Lucjuszem Malfoy’em? –
zapytał, uważnie obserwując moją reakcję.
- Oczywiście, że nie, panie profesorze –
prychnąłem.
Oczywiście, że tak. Ale nie miałem
zamiaru dzielić się tym z kimkolwiek.
- Wydaje mi się, że jak na pierwszy raz
to zbyt niebezpieczna wyprawa jak dla pana. Poćwiczy pan, wykona trochę
mniejszych zadań, a potem może pozwolę, by zbliżył się pan do Malfoy’a –
mrugnął do mnie okiem.
Cholera. Zgadł.
- Dobrze, profesorze – odpowiedziałem
potulnie.
Myśl, że pewnego dnia dopadnę zabójcę
mamy i taty motywowała mnie do dalszego działania. Dniami i nocami zapisywałem
w zeszytach wszystkie informacje, które mogłyby pomóc zakonowi w walce ze
śmierciożercami, warzyłem eliksiry, które potrzebne były na froncie, czytałem
także księgi i znajdywałem w nich przydatne zaklęcia.
Po pół roku intensywnej pracy umysłowej,
pozwolono mi po raz pierwszy wziąć udział w prawdziwej misji. Razem z kilkoma
innymi członkami Zakonu Feniksa włamałem się do Świętego Munga, która zajęty
był przez wyznawców Czarnego Pana, i ukradłem medykamenty, których
potrzebowaliśmy dla rannych w walce czarodziejów. Kilka dni później zostałem
wysłany jako posłaniec do domu Weasley’ów i dostarczyłem im informacje od
Dumbledore’a. Z każdym dniem dostawałem coraz poważniejsze zadania, co napawało
mnie nadzieją na to, że pewnego dnia dostanę pozwolenie na zaatakowanie
Malfoy’a.
Sabotowałem jedną z siedzib
śmierciożerców, walczyłem z nimi w Ministerstwie Magii, kilku nawet zabiłem.
Albus jednak wciąż uważał, że nie jestem gotowy na spotkanie się z Lucjuszem.
Inni członkowie zakonu uważali nieco
inaczej. Rok po tym, jak przyszedłem do kuchni przy Grimmuald Place 12, nikt
nie był już skory do naśmiewania się ze mnie. Wszyscy traktowali mnie z szacunkiem,
ponieważ dowiodłem, że jestem dobrym czarodziejem i przyłączenie mnie do Zakonu
Feniksa nie było błędem. W pewnym momencie zauważyłem nawet, że dostawałem
więcej zadań niż członkowie z dłuższym ode mnie stażem.
Miałem siedemnaście lat, a śmierciożercy
już się mnie bali. Nigdy nie czułem się ważniejszy.
***
Dumbledore był już gotowy do zezwolenia
mi na zaatakowanie Lucjusza Malfoy’a, gdy do siedziby przy Grimmuald Palce 12
dotarły niespodziewane wieści.
- Voldemort nie żyje! - Sturgius Podmore
wpadł do kuchni jak burza.
Na początku nie umieliśmy w to uwierzyć.
Czarny Pan przez zbyt długi czas był najgroźniejszym czarodziejem naszych
czasów, by tak nagle umrzeć. Przez lata nikt nie umiał go zabić, co mogło się
więc zmienić w tej kwestii?
- To niemożliwe – powiedziałem,
odwracając się od zlewu – jakim cudem? Kto to zrobił?
- Voldemort napadł wczoraj na dom
Potterów. Avada odbiła się od syna Lily i Jamesa i niespodziewanie w niego
uderzyła – wyjaśnił Podmore.
Niepewnie spojrzał na Syriusza, który
zwęził swoje oczy, gdy usłyszał o Potterach. Byli to jego najlepsi przyjaciele,
jeszcze z lat szkolnych. Podczas mojego pobytu na Grimmuald Place, bardzo
często natykałem się na ich zdjęcia lub słyszałem, jak członkowie Zakonu
Feniksa o nich wspominają. Ich syn, Harry, był ponoć zawikłany w dziwną sprawę
związaną z przepowiednią, którą wypowiedział nie kto inny, ale moja ukochana
pani profesor Trelawney.
Na wojnie nie myślałem zbyt dużo o
czasach, gdy chodziłem do Hogwartu, jednak gdy usłyszałem o tym, że
nauczycielka wróżbiarstwa naprawdę przepowiedziała przyszłość, przez kilka dni
myślałem o niej przed snem. Miałem wyrzuty sumienia związane z tym, że być może
jej nie doceniałem i śmiałem się z niej, podczas gdy ona naprawdę była zdolna.
Skruchę potęgował fakt, że trwały działania wojenne i nigdy nie było wiadomo,
kiedy ktoś umrze. Bałem się, że Trelawney zapamięta mnie jako kpiącego z niej
ucznia.
- Co… Co stało się z Potterami? –
zapytał gwałtownie Syriusz, wybudzając mnie z rozmyślań. Black wstał z krzesła
i podszedł do Sturgiusa.
- Lily i James zmarli. Przeżył tylko
Harry – odpowiedział cicho członek zakonu.
Czarnowłosy szybko wybiegł z kuchni,
pozostawiając mnie w stanie osłupienia. Nadal nie mogłem uwierzyć w to, że
Czarny pan nie żyje, a na dodatek mężczyzna, który przez półtorej roku był moim
opiekunem, właśnie mnie opuścił.
Właśnie w ten dzień widziałem Syriusza
Blacka po raz ostatni.
Od momentu śmierci Voldemorta cały mój
świat obrócił się do góry nogami.
Byłem już przyzwyczajony do tego, że
każdego dnia moją pierwszą myślą było to, czy zabiją mnie dziś, czy jutro.
Byłem przyzwyczajony do tego, że się ukrywałem, robiłem eliksiry i walczyłem z
wrogiem. Byłem przyzwyczajony do tego, że nie mogłem nawet marzyć o zwykłym
życiu, aby się nie załamać. Byłem przyzwyczajony do tego, że musiałem być silny
i bezwzględny.
A teraz to wszystko miało się zmienić.
Gdy Dumbledore oznajmił, że informacje o
śmierci Czarnego Pana nie są tylko plotkami, zacząłem zastanawiać się, czy uda
mi się jeszcze wrócić do normalnego życia. Z jednej strony bardzo tego
pragnąłem, a z drugiej wciąż czułem w sobie szalejącą niczym wściekły gryf chęć
zemsty na Lucjuszu. Gdyby nie koniec wojny, zapewne zdążyłbym się z nim
rozprawić. Jednak gdy kilka dni po tym, jak wszystkie działania wojenne zostały
zakończone, zapytałem się Albusa, czy mogę pojedynkować się z Malfoy’em.
Starszy mężczyzna odpowiedział, że nie jest to zbyt dobry pomysł. Zbyt dużo
straciliśmy, walcząc o pokój, by moja prywatna chęć zemsty miała to zaburzyć.
- Lucjusz został uniewinniony, tak samo,
jak jego żona. Wydaje mi się, że lepiej będzie, jeżeli przejdzie pan z tym, że
zabójca pańskich rodziców jest na wolności, do porządku dziennego. Nie pan
jeden stracił rodzinę w tej wojnie – ostatnie zdanie wypowiedział z lekkim
wyrzutem.
Tak więc podczas tych dni, kiedy
przygotowywałem się do wyprowadzki z Grimmuald Place 12, a Syriusz Black okazał
się zdrajcą, uczyłem się żyć ze świadomością, że nie mogę skrzywdzić mojego
największego wroga – Lucjusza Malfoy’a.
***
Wydawało się niemożliwe zapomnieć o
Malfoy’u, dopóki nie ujrzałem Willow.
Przez półtora roku, kiedy mnie nie było,
bardzo się zmieniła. Była wyższa i bardziej kobieca, a jej włosy sięgały końca
pleców. Gdy zobaczyłem ją na końcu korytarza w domu Blacka, od razu pobiegłem
do niej i porwałem w swoje ramiona. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak
bardzo mi jej brakowało. Willow była jedynym sensem mojego życia od kiedy
straciłem rodzinę. Nie dało się już tego zmienić.
- Willow… Willow… - szeptałem w jej
włosy, nie umiejąc wymyślić niczego bardziej ambitnego.
- Gavinie… Tak bardzo się o ciebie bałam
– powiedziała, patrząc wprost w moje oczy – Codziennie zastanawiałam się, czy
cię stracę, czy Bóg pozwoli, byś żył. To było najgorsze półtora roku w moim
życiu.
- Na szczęście już po wszystkim –
rzekłem uspokajająco – Już nie musisz się o mnie bać. Teraz będziemy razem. Na
zawsze. Nigdy cię nie opuszczę.
Myśli o zemście natychmiast wyparowały z
mojego umysłu.
Zacząłem żyć Willow, dla Willow i z
Willow. Krótko po zakończeniu wojny wróciliśmy do Hogwartu, by dokończyć naukę,
a potem rozpoczęliśmy dorosłe życie. Lovegood wciąż mieszkała ze swoimi
rodzicami, ja zaś wróciłem do domu w Dolinie Godryka, w którym spędzałem czas,
gdy byłem mały. Moja dziewczyna założyła w Londynie własny gabinet odnowy
biologicznej dla mugoli – Elixir Health Club. Mnie zaproponowano stanowisko w
Biurze Aurorów, które chętnie przyjąłem. Chciałem choć na chwilę oderwać swoje
myśli od niedawnej wojny i Lucjusza Malfoy’a, a praca idealnie się do tego nadawała.
W ministerstwie wszyscy traktowali mnie
z szacunkiem, ponieważ mimo swojego młodego wieku byłem już weteranem wojennym.
Wykonałem więcej misji niż nie jeden bardziej doświadczony auror i byłem dosyć
znany z mojej działalności, którą prowadziłem podczas wojny.
Już nie tylko czułem się ważny. Ja byłem
ważny. Wiedzieli o tym nie tylko członkowie zakonu, ale i byli śmierciożercy.
Pracowałem bez przerwy przez okrągły rok,
podobnie jak Willow. Spotykaliśmy się tylko wieczorami, ale i wtedy byliśmy
wykończeni po całodziennej pracy. Zazwyczaj kończyło się na kilku wspólnie wymienionych
zdaniach i nagłym zaśnięciu na kuchennym blacie.
Chciałem to zmienić. Praca miała być dla
nas odskocznią od wojennych czasów, a stała się zajęciem, przez które mieliśmy dla
siebie coraz mnie czasu.
Załatwienie dla nas urlopu zajęło mi
niecały dzień, a zaplanowanie całej wycieczki kilka nudnych spotkań w Biurze
Aurorów. Wszystkie moje pomysły zapisywałem na małych karteczkach lub
dokumentach, które, mam nadzieję, nie były ważne. Następnie chowałem papiery w
małej skrzyneczce pod moim łóżkiem, o której nie wiedziała Willow. Chciałem, by
cała podróż była dla dziewczyny niespodzianką, która zrekompensowałaby moją
nieobecność podczas wojny.
Dwa tygodnie później wszystko było
dopięte już na ostatni guzik. W pewien czerwcowy wieczór, gdy padaliśmy z nóg
po całodziennej pracy i próbowaliśmy nie zasnąć na zachodnim tarasie w domu
Lovegodów, zagadnąłem:
-
Jak tam twój Elixir Health Club?
- Bardzo dobrze – uśmiechnęła się słabo
i chwyciła mnie za rękę – Dlaczego pytasz?
- Nie uważasz, że za ciężko tam
pracujesz?
- A ty nie uważasz, że za ciężko
pracujesz w ministerstwie?
- Owszem, uważam tak.
Willow spojrzała na mnie z uwagą. Chyba
nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Co więc masz zamiar zrobić? – spytała cicho.
- Zrobić sobie urlop. I to porządny –
szeroko się uśmiechnąłem i zbliżyłem do dziewczyny – I ty też zrobisz sobie
urlop.
- Przecież wiesz, że nie mogę… -
zawahała się. Widać było, że miała wielką ochotę na przerwę w pracy.
- Możesz, możesz – zaśmiałem się –
Znalazłem dziewczynę, która jest gotowa cię zastąpić. Wszystko jest już
zaplanowane, Willow. Jedziemy na wakacje.
Jej oczy momentalnie się zaszkliły.
Objęła moją szyję ramionami i mocno się do mnie przytuliła. Po chwili znalazła
się na moich kolanach.
- Zawsze wiesz, czego mi potrzeba, Gavinie
– szepnęła – Chciałabym ci się odwdzięczyć tym samym ale… nie umiem. Nie umiem
być taka, jak ty.
- Nie musisz być taka, jak ja. Wystarczy
mi, byś była taka, jak teraz – po prostu Willow Lovegood. Kobieta, którą kocham
nad życie.
Uśmiechnęła się i otarła z policzka łzę
wzruszenia.
***
Wakacje w Japonii niebezpiecznie
przedłużyły się do miesiąca, po czym przeniosły się do Chin, a następnie do
Indii. Wystarczył jednak jeden list do ministerstwa, bym dostał urlop tak długi,
jaki tylko bym chciał.
Kolejna zaleta bycia bohaterem wojennym.
Z przedłużeniem wakacji Willow również
nie miałem problemu. Czarownica, która zastępowała ją w salonie odnowy
biologicznej bardzo chętnie zgodziła się pracować w nim dłużej.
- Jak długo może pani zastępować Willow
Lovegood? – zapytałem ją, kontaktując się z nią mugolskim telefonem.
- Jak długo będzie trzeba – odpowiedziała
radośnie. O ile dobrze pamiętałem, miała na imię Marina. Ale nie byłem pewny.
Nigdy nie miałem głowy do imion i nazwisk.
- A co powie pani na… kolejny rok?
Marina tylko się zaśmiała.
- Nie powinniśmy już wracać do Anglii? –
zapytała Willow, gdy siedzieliśmy na tarasie w Tybecie. Kelnerem właśnie podał
nam parujące azjatyckie danie.
- Teoretycznie powinniśmy – odrzekłem z
ociąganiem.
- A praktycznie? – drążyła.
- Praktycznie mamy jeszcze rok na
podróżowanie.
Lovegood wytrzeszczyła ze zdziwienia
oczy. Dobrze, że nie zaczęła jeszcze jeść, bo z pewnością by się zakrztusiła.
- Rok? Przecież mój Elixir Healh Club
splajtuje! – krzyknęła.
- Nie martw się. Kobieta, która cię
zastępuje z chęcią będzie to robić przez kolejne 356 dni.
- A twoja praca?
- Szef powiedział, że nie muszę się spieszyć
z powrotem – wzruszyłem ramionami.
- A rodzina… znajomi? – spytała niepewnie.
- Na pewno to zrozumieją. Poza tym, nie
mogę przecież pozwolić, byś wróciła tak do Anglii.
- Jak? – zdziwiła się. Szybko chwyciła
lusterko i przejrzała się w nim.
- Nie możesz wrócić do Anglii jako
Willow Lovegood. To byłoby plamą na moim honorze.
***
Gdy oświadczyłem się jej, wiedziałem, że
była to bardzo dobra decyzja. Znaliśmy się od prawie dziesięciu lat i przez ten
czas zdążyliśmy bardzo się do siebie zbliżyć. Przeżyliśmy wojnę i wycieńczającą
nas pracę. Byliśmy niemal nierozłączni.
To dzięki Willow zdołałem zapomnieć o
zemście na Lucjuszu Malfoy’u. To dzięki Willow zyskałem nową rodzinę. To dzięki
Willow zmieniłem podejście do wróżbiarstwa.
Gdy tylko pomyślałem o tych zajęciach,
zaśmiałem się na głos.
- O co chodzi, Gavinie? – zapytała mnie
Willow. Podniosła wzrok znad swojego talerza.
- Wiesz… właśnie uświadomiłem sobie, że
od jakichś sześciu lat wiedziałem, że będziemy siedzieć na tym tarasie –
ponownie się roześmiałem.
Moja, teraz już, narzeczona, wciąż nie
wiedziała, o czym mówię.
- Bo wiesz… gdy wtedy, na pamiętnych
zajęciach wróżbiarstwa po raz pierwszy ujrzałem przyszłość, zobaczyłem cię na
właśnie tym tarasie.
- I nigdy nie powiedziałeś mi, że przewidziałeś,
że będziemy razem? – udawała oburzoną.
- Nie wiedziałem, czy będziemy razem. W
szklanej kuli zobaczyłem tylko, że trzymasz kogoś za rękę. I bardzo starałem
się, bym to był ja.
- No to się wystarałeś.
***
Nie żałuję ani jednej decyzji, którą podjąłem
od momentu, w którym straciłem rodziców aż do końca zagranicznych wojażów z
Willow. Nie żałuję tego, że byłem na wojnie. Nie żałuję tego, że poświęciłem stanowisko aurora dla kobiety mojego życia.
Poprawka: żałuję tylko jednej rzeczy. Żałuję, że nie rozprawiłem się z Lucjuszem Malfoy'em.
Wreszcie jestem i komentuję :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że z początku myślałam, że Galvin jest nastawiony na zemstę i pragnie śmierci Lucjusza. Ale dzięki Willow Lucjusz nie miał znaczenia. Podobał mi się opis ich związku i podróże :) Taka beztroska była im potrzebna ;)
Oczywiście czekam na dalszy ciąg i życzę weny :)
Pozdrawiam
Arcanum Felis
zapraszam na nowy rozdział
http://simply-irresistible-dramione.blogspot.com/
Właśnie ja też myślałam, że Gavin się zemści, ale potem zmieniła się moja koncepcja :D
UsuńRównież pozdrawiam! J. M.
Bardzo mi się podobało :) myślałam też jak Arcanum Felis, że Gavin będzie chciał zemsty, ale tak było przyjemniej ❤
OdpowiedzUsuńBuziaki!
Bardzo mi miło, że Ci się podobało ;) pozdrawiam! J. M.
UsuńCzekam na coś o Bogach, bo tamto też bardzo mi się podobało :)
Usuń