piątek, 10 czerwca 2016

Pamiętniki Gavina Whitmore'a (CZ. III)

Hej, kochani! 
Na początku powinnam Was bardzo, bardzo przeprosić... Za wszystko. Począwszy od tego, że nie było mnie trzy tygodnie, a kończąc na tym, że tekst nie był jeszcze betowany. Niestety, ostatnio działo się u mnie tyle rzeczy, że sama się nawet zdziwiłam, ile ich jest. Nawet wczoraj, kiedy chciałam kończyć pisać ostatnią część, okazało się, że nie mogę teraz tworzyć, bo muszę się martwić o to, że nieco zdewastowałam moją szkołę (ale tylko nieco. I to przypadkowo). Tak więc tekst w większości tworzony był dzisiaj. A to wszystko przez szkołę... 
Mam nadzieję, że Ci, którzy jeszcze tu zostali, wybaczą mi. W zamian za to chcę Wam oznajmić, że w najbliższym czasie (tj. do wakacji) mam zamiar rozpocząć nowego bloga. Nie będzie on w tematyce HP, ale będzie pojawiać się na nim moje nowe opowiadanie, więc mam nadzieję, że wpadniecie ;) Zaś na Nic Dwa Razy przez wakacje powinny się pojawić 3-4 miniaturki, a wraz z nowym rokiem szkolnym ruszam z Octachel :) 
Dla fanów Dramione również mam dobrą wiadomość - około grudnia powinno pojawić się moje kolejne ff na temat Draco i Hermiony. 
Trochę się rozpisałam, ale zasługiwaliście na wyjaśnienia z mojej strony. Mam nadzieję, że ostatni powrót do wątków Utraconej Przyjaźni przypadnie Wam do gustu :) 
Zapraszam do czytania i komentowania! 
Johanna Malfoy :* 
******




Przez 10 lat nie żałowałem mojej decyzji.
Przez 10 lat nie żałowałem, że wybrałem życie z Willow zamiast zemsty na Lucjuszu.
Przez 10 lat nie żałowałem, że nie zabiłem Malfoy’a.
Aż do pewnego deszczowego popołudnia.

***
Pogłoski o powrocie Voldemorta od dłuższego czasu krążyły po czarodziejskim świecie. Ich głównym źródłem był niejaki Harry Potter – Chłopiec, Który Przeżył. Większość czarodziejów w nie nie wierzyła, a ja nie chciałem wierzyć. Nie mogłem wyobrazić sobie, że wybuchnie kolejna wojna.
W sumie, nie musiałem. Po prostu znów ją zobaczyłem.

- Gavinie.
Dumbledore stanął przede mną. Jego siwa broda niemal sięgała podłogi, podobnie jak długa szata, w którą był ubrany. Próbowałem skupić się na drobnych detalach, takich jak przebarwienie na lewym policzku profesora, by nie myśleć o tym, jaki mógł powód, dla którego mnie odwiedził.
- Witam, panie profesorze – przepuściłem go w drzwiach domu Willow. Już od jakiegoś czasu mieszkaliśmy razem, mimo że wciąż nie zdecydowaliśmy się na ślub.
- Pewnie wiesz, w jakiej sprawie do ciebie przyszedłem – powiedział spokojnie.
Nie wiem, nie wiem, nie wiem.
Nie chcę wiedzieć.
- Przyszedłem do ciebie w sprawie Voldemorta.
Imię Czarnego Pana wstrząsnęło domem. Miałem wrażenie, że fundamenty budynku mają dreszcze.
- Co z nim? Przecież umarł ponad 10 lat temu – wzruszyłem ramionami. Udawałem, że o niczym nie wiem.
- Gavinie. On wrócił – Albus wciąż był spokojny, mimo że jego chłodne oczy wwiercały się w moją osobę. Chyba wiedział, że udaję.
- Nie wierzę – odpowiedziałem pewnie. Usiadłem na kanapie w salonie i głową wskazałem mężczyźnie fotel – Jakim cudem?
Pytałem tylko z grzeczności. Nie chciałem wiedzieć.
- Nie wiem jeszcze dokładnie. Ale wrócił… na pewno.
- Prorok Codzienny mówi co innego – mój głos był zadziorny. Nie wiem, kiedy stałem się taki odważny i zacząłem pyskować dyrektorowi Hogwartu. O, no tak, przecież brałem udział w wojnie. Ale może to nie ona sprawiła, że stałem się odważny.
- Prorok Codzienny kłamie.
- Nie.
- Tak. Kontroluje go ministerstwo. A w ministerstwie są śmierciożercy.
- Nie ma ich.
- Są.
- Nie.
- Są.
Mogliśmy rozmawiać tak w nieskończoność, gdyby nie to, że usłyszałem kroki Willow na schodach. Gwałtownie spojrzałem za siebie i ujrzałem moją narzeczoną, jak wchodzi do salonu. Okryta była grubym kocem, a mimo to jej ramiona drżały.
- Dzień dobry, profesorze – powiedziała cicho. Usiadła obok mnie i wtuliła się w moją klatkę piersiową.
- Dzień dobry, Willow – rzekł Albus, nieco zbity z tropu.
- Co pana do nas sprowadza? – zapytała.
- Cóż… właściwie przyszedłem tu w sprawie wojny – ani jedna z jego zmarszczek nie zadrżała, gdy wypowiadał te słowa.
Kobieta stężała w moich ramionach. Lekko odchyliła się ode mnie i uważnie spojrzała na dyrektora Hogwartu. Mógłbym przysiąc, że właśnie przeszywa go swoim morderczym wzrokiem.
- W. Moim. Domu. Nie. Będzie. Rozmawiać. Się. O. Wojnie – wycedziła przez zaciśnięte szczęki – Niech pan wyjdzie. Teraz.
- Willow, tylko spokojnie… - próbowałem ostudzić jej emocje.
- Nie, Gavin, nie będę spokojna! – krzyknęła histerycznie. Po jej policzkach zaczęły spływać pierwsze łzy – Ta wojna zabrała mi zbyt wiele! Nie będę tolerować rozmów o niej przy mnie!
- Spokojnie, Willow – powtórzyłem, tym razem dobitniej.
Chwyciłem kobietę za ramiona i podniosłem z kanapy. Nie zwracałem uwagi na to, że wyrywała mi się i protestowała. Mocno ją trzymałem, a w którymś momencie po prostu wziąłem ją za ręce i zaniosłem do naszej sypialni. Położyłem Willow na łóżku i szczelnie opatuliłem kolejnym kocem, po czym delikatnie pocałowałem ją w usta. Wydawała się już spokojniejsza.
- Wyproś Dumbledore’a – poprosiła cicho, kładąc swoje drobne dłonie na moim karku.
- Zaraz to zrobię, kochanie – obiecałem. Jeszcze raz ją pocałowałem, po czym wyplątałem się z jej objęć i skierowałem się w stronę drzwi.
- Gavinie… - szepnęła jeszcze.
Odwróciłem się w jej stronę.
- Tak?
- Nie idź tam.
- Gdzie? Do salonu?
- Nie. Na wojnę. Nie idź znowu na wojnę.

***
- Widzi pan, dyrektorze – westchnąłem i znów usiadłem na kanapie – Dlatego nie mogę iść na wojnę.
- Co stało się pannie Lovegood? – zapytał, wciąż nieco zdziwiony reakcją mojej narzeczonej.
- Niedawno jej rodzice zostali zamordowani, a kilka dni temu jej kuzynka, Luna, została porwana. Zostałem jej tylko ja i jej wujek. Nie mogę jej teraz opuścić. Nie teraz, gdy załamała się psychicznie – powiedziałem dobitnie – Muszę się nią zajmować. Kocham ją nad życie i nie zostawię jej.
Albus ze zrozumieniem pokiwał głową, jednak wydawało mi się, że nie do końca podziela moje stanowisko. Aby utwierdzić go w przekonaniu, że naprawdę nie mam zamiaru opuszczać tego domu, dodałem:
- W czasie pierwszej wojny dostatecznie zaangażowałem się w walkę o dobro. Tym razem niech zrobią to inni – niemal warknąłem. Nie zdawałem sobie sprawy, że mężczyzna umrze w ciągu kolejnych 24 godzin – A teraz, niech profesor już pójdzie. Willow nie chciała, by pan tu przebywał.
Dumbledore opuścił dom z kamienną miną, którą widziałem wtedy po raz ostatni. Nie wiem, co o mnie sądził. Nie obchodziło mnie to. Obchodziła mnie tylko Willow. Żyłem nią, z nią i dla niej.

***
Bywa jednak, że gdy usilnie chcemy przed czymś uciec, to samo nas znajduje.
Tak było ze mną i wojną.
Konkretnie – ze mną i Lucjuszem Malfoy’em.

***
- Willow, idę do sklepu! – krzyknąłem z parteru domu, dzień po wizycie dyrektora Hogwartu.
- Tylko wróć szybko! – odkrzyknęła ze strychu, na którym właśnie sprzątała – I kup te pomidory na obiad!
Teleportowałem się do pobliskiego mugolskiego supermarketu. Szybko wziąłem do ręki koszyk i zacząłem wrzucać do niego produkty, które Willow wypisała na liście zakupów. Po kilku minutach zmierzałem już w stronę kasy. Po drodze przypomniałem sobie jeszcze o tych nieszczęsnych pomidorach, więc wróciłem się po nie. Gdy leżały już na samej górze koszyka, po raz drugi wyruszyłem w stronę kasy.
Nie zdążyłem wyjść ze sklepu, by bezpiecznie się teleportować, gdy ktoś w pelerynie niewidce wcisnął do moich ust knebel.
- Spokojnie, Whitmore. Tylko spokojnie – syknął ktoś prosto do mojego ucha. Nieświadomie powtórzył moje słowa, które dzień wcześniej wypowiedziałem do Willow – Zachowuj się normalnie, a nic ci się nie stanie – poczułem chłód różdżki na swojej szyi.
Nieznacznie potaknąłem głową na znak zgody. Poczułem, że mężczyzna, który mnie zakneblował, pcha mnie w stronę wyjścia ze sklepu. Posłusznie zacząłem iść, wlokąc za sobą siatkę z zakupami i rozmyślając nad sytuacją, w której się znalazłem.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie jej powagę. Ktoś mnie odnalazł. Ktoś, kto ma  związek z wojną. Ktoś ze świata czarodziejów. Ktoś, z kim na pewno miałem już kiedyś do czynienia, bo znałem jego szept, tak gładko przechodzący w syk.
Nagle przyszło olśnienie.
Malfoy.
Lucjusz Malfoy.
Zabójca moich rodziców.
A teraz może i mój.
Starałem się, by mój oddech nie przyspieszył, a policzki zaróżowiły, by Malfoy niczego nie spostrzegł. Nie udało mi się to jednak. Gdy byliśmy już na samym wyjściu z supermarketu, przełknąłem ślinę tak głośno, że usłyszeli mnie chyba wszyscy ludzie, a moja twarz była gorąca i czerwona jak lawa wulkaniczna.
- Co jest, Whitmore? – syknął gniewnie mężczyzna. Po jego drugiej wypowiedzi nie miałem już żadnych wątpliwości co do jego tożsamości. Nikt inny nie wypowiadał słów z taką nienawiścią.
- Nicz, Luzjuszu – wybełkotałem przez knebel.
Malfoy zaśmiał się na tyle głośno, bym mógł wyraźnie to usłyszeć.
- Od zawsze wiedziałem, że jesteś pojętny, Whitmore. Mogłem spodziewać się, że od razu zorientujesz się, kim jestem – mocniej wbił różdżkę w moją szyję – Niestety, zepsułeś tym jedną z przygotowanych dla ciebie niespodzianek. Ale nie martw się, mam ich więcej.
Znowu się zaśmiał. A potem poczułem skręcanie żołądka i świat zupełnie mi się rozmył.

Wylądowałem na twardym podłożu, boleśnie obijając się w miejscu, w którym plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Zaraz potem ktoś butem przygwoździł mnie do podłogi tak mocno, że aż straciłem dech.
- Przejdźmy do rzeczy, Whitmore – Lucjusz mówił głośno, bez skrępowania. Zapewne znaleźliśmy się w miejscu, gdzie Malfoy czuł się bezpiecznie i nie musiał szeptać – Powiedz mi wszystko, co wiesz na temat wojny. Jakie ataki są planowane, jak radzi sobie Zakon Feniksa?
- Nie wiem. Nic nie wiem – wycharczałem.
- Kłamiesz – jego but mocniej przywarł do mojej klatki piersiowej – Powiedz to teraz, a nic złego ci się nie stanie.
- Naprawdę o niczym nie wiem, Lucjuszu. Od czasów pierwszej wojny ani razu nie byłem na zebraniu zakonu – rzekłem niemal szeptem. Próbowałem jakoś wykręcić się od zabójczego uścisku Malfoy’a, jednak mężczyzna był zbyt silny.
- Kłamiesz – powtórzył – Kłamiesz – brzmiał, jak płyta, która się zacięła, co było dosyć zabawne, ale wtedy nie miałem siły na śmiech.
- Nie kłamię – wykrztusiłem, wykorzystując resztki swoich sił.
- Ciekawe, czy będziesz mówić tak samo po kilku godzinach spędzonych w mojej celi dla specjalnych gości – wysyczał.
Zdjął nogę z mojej klatki piersiowej, a do moich płuc napłynęło zbawienne powietrze. Nie zwracałem nawet uwagi na to, że w pomieszczeniu, w którym byłem, czuć było mocną woń stęchlizny. Chodziło mi tylko o oddech. I kolejny. I jeszcze jeden.
Lucjusz chwycił mnie za ramiona i postawił na nogi. Nie zdążyłem nawet porządnie na nich stanąć, gdy mężczyzna znów mnie popchnął, tym razem do przodu. Ledwo zdążyłem wyciągnąć przed siebie dłonie, gdy już z powrotem znajdowałem się na podłodze. Spróbowałem się podnieść, jednak poczułem kopnięcie w plecy.
- Nie trudź się, Whitmore. Po jakimś czasie zorientujesz się, że stanie w tej celi nie ma sensu.
Obróciłem się, by leżeć na plecach. Pożegnał mnie szczęk zamykanego zamka.
Ugrzęznąłem w celi Lucjusza Malfoy’a.
***
Wystarczyły mi dwa dni, aby dowiedzieć się, na czym polegała specjalność celi Lucjusza.
W nocy obudziły mnie duszności. Szybko otworzyłem oczy i dłonią przejechałem po mojej twarzy, która cała mokra była od potu. Rozejrzałem się po celi. Mimo mroku, jaki w niej panował, widziałem, jak ściany pomieszczenia zbliżają się do siebie, by w ostatecznym rozrachunku spłaszczyć mnie. Zacząłem krzyczeć i gwałtownie usiadłem, szeroko rozpościerając swoje ramiona. Okazało się, że nie umiałem dotknąć ich nawet czubkami palców, bo ani o milimetr nie przybliżyły się do siebie. Zasnąłem, przekonany, że miałem sen na jawie.
Kilka godzin później, znów się obudziłem. Nie wiem, czy była to jeszcze noc, czy już rano – w celi nie było okna. Wiedziałem tylko, że ściany znów przysuwają się do siebie. Energicznie zacząłem je odpychać, by opóźnić swoją śmierć, lecz i tym razem wszystko okazało się przywidzeniami.
Wtedy zorientowałem się, jak działa ta cela. Wywoływała klaustrofobię.

Nie mogłem skupić się na niczym. Chciałem myśleć o Willow, o tym, czy radzi sobie beze mnie i jak mógłbym się z nią skontaktować. Ale do mojego umysłu wciąż wkradały się obrazy miażdżących mnie ścian, które wywoływały zimny pot na całym moim ciele. Zaciskałem palce na brudnych i omszałych kamieniach, tworzących podłogę celi i zamykałem swoje oczy, jednak omamy wciąż mnie męczyły.
Któregoś dnia usłyszałem kroki w korytarzu. Podczołgałem się do krat, by spojrzeć, kto idzie. Jasne światło różdżki oślepiło mnie, ale nie na tyle, bym nie rozpoznał Lucjusza w mężczyźnie, który właśnie zmierzał w moją stronę.
- Jak tam, Whitmore? Poznałeś już działanie mojej celi? – zaśmiał się sadystycznie.
- Owszem, poznałem – rzekłem, hamując napływające do mojego umysłu obrazy.
- I jak? Podoba ci się?
- Szalenie – próbowałem powstrzymać się od krzyczenia na głos i wierzgania nogami. Nie chciałem jednak ośmieszyć się w oczach mojego największego wroga.
- To co? Może zdradzisz mi nieco tajemnic Zakonu Feniksa? – Lucjusz wszedł do celi i stanął nade mną.
- Nie mam zamiaru.
Pierwsze zaklęcie uderzyło we mnie jak rozpędzony pociąg.
Paliło, kłuło, szatkowało i targało moje ciało naraz. Nie miałem wątpliwości co do tego, że było to Crucio. Malfoy torturował mnie przez kilka minut, po czym jego różdżka niespodziewanie przestała wysyłać zaklęcie.  
- A teraz? Powiesz mi co nieco? – ten jego śmiech był nie na miejscu. Przynajmniej ja tak uważałem.
- Nie! Wypuść mnie! Ja nic nie wiem! – krzyknąłem. Nie umiałem już wytrzymać.
- Uważaj, bo ci uwierzę, Whitmore – wysyczał Lucjusz – Podczas pierwszej wojny byłeś jednym z najważniejszych aurorów. Nie możesz teraz ,,niczego nie wiedzieć” – przedrzeźnił go.
- Przysięgam, to prawda!
- W takim razie, mam nadzieję, że małe Crucio przywróci ci pamięć.
Zaklęcie znów zostało we mnie wymierzone. Wyłem z bólu, a konwulsje miotały moim ciałem. Już nie przyjmowałem się tym, że Malfoy mnie widzi. Chciałem tylko, by to wszystko się już skończyło.
Krew tak głośno huczała w moich uszach, że nie usłyszałem, kolejnych tego dnia, kroków w korytarzu. Po chwili, jak w oddali, zobaczyłem chłopaka, który stał w progu celi. Miał najwyżej osiemnaście lat i był niemal kopią swojego ojca. Jego włosy również były niemal platynowe, a z oczu bił ten sam chłód. Szybko domyśliłem się, że był on paniczem na Malfoy Manor.
- Kto to jest, ojcze? – zapytał cicho chłopak. Jego dłonie lekko drżały. Przygryzał wargę. Może nie był jednak kopią Lucjusza.
Długowłosy gwałtownie się odwrócił, zapominając o mnie, co pozwoliło mi na odprężenie się, choć na chwilę. Chociaż nie wiem, czy przerwę pomiędzy torturowaniem można nazwać odprężeniem.  
- Co ty tu robisz? – zapytał zirytowany Malfoy – Przecież miałeś razem z innymi być na zebraniu w domu Snape’a.
- Źle się czułem. Mama pozwoliła mi zostać – powiedział  – A czy ty powiesz mi, co tu robisz?
- Nie twoja sprawa. To, kim jest ten więzień to sprawa tylko moja i rodzeństwa Carrow – wysyczał – Nie powinieneś go nawet widzieć.
- Przepraszam, ojcze – odpowiedział potulnie blondyn.
- Nie przepraszaj, tylko lepiej zapomnij o tym wszystkim! – różdżka mężczyzny została skierowana w stronę syna, by po chwili odebrać mu wspomnienia.
Myślałem, że ten mężczyzna nie może już być okrutniejszy. To, co wtedy zobaczyłem, przekonało mnie, że nie zobaczyłem nawet połowy możliwości Malfoy’a.
‒ No, synu, możesz już iść. Dziękuję, że pomogłeś mi w sprzątaniu – Lucjusz uśmiechnął się od ucha do ucha, formując w głowie chłopaka nowe, sfałszowane wspomnienie.
‒ Nie ma za co – mruknął blondyn. Zaraz potem zniknął za rogiem korytarza.
Chciałem jeszcze przez chwilę użalać się nad młodym Malfoy’em, jednak właśnie w tym momencie Crucio ponownie we mnie uderzyło.
‒ Kiedyś ogłoszę konkurs na więźnia, który przeżył największą ilość Crucio…

*** 
I tak było przez dobre kilka tygodni. Co jakiś czas Lucjusz przychodził i torturował mnie, próbując tym samym uzyskać ode mnie informacje, których nigdy nie posiadałem. W przerwach pomiędzy wizytami Malfoy’a, nawiedzały mnie moje przywidzenia, które z każdym dniem były coraz męczące. Wiedziałem jednak, że muszę być silny. Jeżeli nie dla siebie, to chociaż dla Willow. Czasem wyobrażałem sobie, jak siedzi w dużym fotelu w salonie i zastanawia się, gdzie jestem. Może mnie szuka. Może już za niedługo wbiegnie do lochów Malfoy Manor i mnie stąd wyciągnie.
Jednak zamiast niej przyszedł ktoś inny.

Jak zwykle, leżałem wtedy w celi. Liczyłem kamienie, które znajdowały się na suficie. Nagle usłyszałem kroki w korytarzu. Instynktownie skuliłem się i wcisnąłem w kąt pomieszczenia. Czekałem na kolejne tortury.
Po kilku minutach zorientowałem się, że nie uderzyło we mnie jeszcze żadne zaklęcie. Lekko rozchyliłem powieki i ujrzałem kobietę, która stała przy kratach. Lekki blask różdżki oświetlał jej twarz. Miała czarne włosy oraz oczy i jasną cerę. Byłą ubraną w ciemną szatę i takiego samego koloru koronkowe rękawiczki do łokci. Nie mogłem zaprzeczyć, że była piękna. Wyglądała jak księżna. W ogóle nie pasowała do lochów Malfoy Manor.
‒ Czyli to prawda… ‒ szepnęła. Przytknęła swoje drobne palce do ust i cicho krzyknęła ‒ Naprawdę tutaj przebywasz. Lucjusz naprawdę cię więzi…
‒ Tak ‒ zdołałem tylko wykrztusić. Nie spodziewałem się rozmawiać z nikim innym oprócz jasnowłosego śmierciożercy.
‒ Jak masz na imię? ‒ zapytała delikatnie.
‒ Po co ci to wiedzieć ‒ odpowiedziałem niemal opryskliwie.
‒ Chciałabym ci pomóc…
‒ Mi nikt już nie pomoże ‒ odburknąłem.
‒ Proszę, powiedz, jak masz na imię ‒ nie odpuszczała ‒ Nie jestem taka, jak oni. Naprawdę chcę ci w jakiś sposób pomóc ‒ by potwierdzić swoje słowa, wyciągnęła zza pleców pół bochenka chleba. Niemal rzuciłem się na niego i wyrwałem go z rąk kobiety.
‒ Dlaczego miałbym ci wierzyć? ‒ zapytałem, jednocześnie napełniając swoje usta pokarmem.
‒ Od jakiegoś czasu czuję, że nie pasuję do śmierciożerców, tak samo, jak żona Lucjusza. Razem chciałyśmy pomagać ludziom, którzy walczą z Voldemortem. Uznałyśmy, ze zaczniemy od pomocy tobie ‒ lekko się uśmiechnęła ‒ Mam na imię Alecto ‒ wyciągnęła dłoń w moją stronę.
Otarłem swoją rękę z okruszków chleba i niepewnie chwyciłem palce kobiety.
‒ A ja Gavin. Gavin… Whitmore ‒ wyjąkałem.

Alecto przychodziła codziennie. Przynosiła mi jedzenie i picie, czasem także świeże ubrania, dzięki którym mój poziom życia w więzieniu nieco wzrósł. Zawsze także prowadziliśmy rozmowy, podczas których mogłem choć na chwilę zapomnieć o strasznych wizjach miażdżących mnie ścian.
‒ Miałabyś możliwość przekazania pewnej bliskiej mi osobie listu ode mnie? ‒ zapytałem pewnego razu, gdy siedzieliśmy niemal obok siebie. Jedynie kraty oddzielały nasze ciała.
‒ Komu? ‒ zapytała zainteresowana ‒ Rodzicom?
‒ Nie ‒ odruchowo zacisnąłem szczęki ‒ Moi rodzice nie żyją, a ich zabójca jest panem tego domu.
‒ Przepraszam, Gavin, nie wiedziałam… Tak mi przykro… ‒ powiedziała cicho Alecto. Wsadził dłoń między kraty i położyła ją na moim ramieniu.
‒ Nic się nie stało ‒ potrząsnąłem głową ‒ Ale nie chcę o tym rozmawiać. Wracając do poprzedniego tematu… Chciałbym, byś zaniosła list do mojej narzeczonej. Nazywa się Willow Lovegood. Mieszka w Londynie.
‒ Masz narzeczoną? ‒ zapytała, a w jej głosie oprócz zdziwienia dało się słyszeć rozczarowanie.
‒ Tak. Bardzo ją kocham i nie chcę, by się martwiła.

Następnego dnia napisałem list do Willow. List, którego nigdy nie dostała.

***
Wiedziałem, że Alecto zaczęła coś do mnie czuć. Najlepszą tego oznaką był moment, w którym zaczęła mnie całować przez kraty celi. 
Jej chłodne i drobne palce wplotły się w moje, długie już włosy. Przytknęła wargi do moich ust i zaczęła łapczywie je całować, nie zwracając uwagi, że nie odwzajemniam jej pieszczot. Po kilku sekundach oderwałem się od niej i oddaliłem tak, by nie mogła mnie dosięgnąć.
‒ Nie, Alecto ‒ powiedziałem cicho ‒ Nie rób tego.
‒ Dlaczego? ‒ zapytała zrozpaczona.
‒ Ponieważ mam narzeczoną.
‒ To jeszcze nic nie znaczy. Możesz jej wszystko wyjaśnić… Możemy być szczęśliwi… ‒ przekonywała ‒ Wojna nas zmienia. Willow na pewno zrozumie.
‒ Alecto, tu nie chodzi o nią. Tu chodzi o mnie ‒ wskazałem na siebie palcem ‒ Ja kocham Willow ponad życie. Nigdy z niej nie zrezygnuję.
Alecto wstała i odeszła bez słowa wyjaśnienia. Dzień później znów przyszła, jakby nic się nie stało.

***
Nie przypuszczałem jednak, że cały czarodziejski świat będzie mówić o uczuciu, które kobieta do mnie żywiła.
Wyszedłem z lochów Malfoy Manor po ciemku, gdy nikt nie mógł mnie zobaczyć. Zostałem wypuszczony nie przez kogo innego, ale przez samego Lucjusza, który chciał usunąć wszystkie ślady swojego świadomego śmierciożerstwa.
‒ Udawaj, że ktoś inny cię tam zamknął, a ja o niczym nie wiedziałem ‒ syknął, ostatni raz popychając mnie w plecy i wyrzucając poza teren posiadłości.

Nie miałem nawet siły, by nie stosować się do jego polecenia. Spędziłem rok w klaustrofobicznej celi, będąc torturowany co kilka dni. Poznałem tam cudowną kobietę, która została moją przyjaciółką i niesamowicie pomagała mi w tamtym czasie, ale byłem świadomy, że cały czas wymagała ode mnie czegoś więcej.
Chciałem przestać o tym myśleć i po prostu teleportować się do domu Willow, by ponownie zanurzyć twarz w jej włosach i wytłumaczyć, co działo się ze mną przez cały rok.
Przeżyłem jednak pewne zaskoczenie.

***
‒ Willow! ‒ krzyknąłem, pukając do drzwi.
Otworzyła mi moja narzeczona. Jej włosy były nieco dłuższe, niż zapamiętałem, a oczy jakby intensywniejsze.
‒ Co ty tu robisz? ‒ zapytała zmęczonym głosem.
‒ Ja… Willow, wróciłem z niewoli. Po prostu wróciłem do ciebie ‒ odpowiedziałem, zdziwiony jej pytaniem.
‒ Nie powinieneś być teraz w domu Alecto Carrow? ‒ zapytała niewinnie.
‒ Ale… Willow, o czym ty mówisz? ‒ wyjąkałem.
‒ O tym ‒ wcisnęła mi numer Proroka Codziennego do ręki ‒ To koniec, Gavin. Zostawiłeś mnie zupełnie samą na rok, podczas którego znalazłeś sobie nową kobietę. Bardzo ci dziękuję. A teraz żegnam.
Zamknęła drzwi z trzaskiem. Nie wiedziałem, o co jej chodziło, dopóki nie przeczytałem nagłówka gazety.
,,Gavin Whitmore i Alecto Carrow najgorętszą wojenną parą!”

***
Żyłem, ale co to było za życie. Kilka ukradkowych pocałunków wciąż niepewnej Willow. Ponowne poznanie młodego Malfoy’a. Chronienie Granger. Milion listów Alecto. Próby zdobycia Willow. Zawiedzenie Alecto. Kochanie Willow. Kolejny list do Alecto.
Te kobiety przeplatały się w moim życiu, razem z Hermioną Granger i Draconem, szczęściem i załamaniem. Czułem, że jeżeli natychmiast w moim życiu nie będzie tak samo, jak przed drugą wojną, nie wytrzymam.

Gdy umierałem, pomyślałem tylko o Willow i o tym, czy duchy z obrazów, z którymi często rozmawiałem, nie okłamały mnie.       
    








9 komentarzy:

  1. Hejo hejoooo :D
    Jako niepoprawny kibic powinnam teraz oglądać euro a jednak w przerwie meczu zajrzałam do Cb :P
    Co do Twoich ogłoszeń, już nie mogę się doczekać na nowe Dramione spod Twojej ręki. Mam nadzieję, że bd tak dobre jak to :D
    Możesz zdradzić o jakim paringu bd te 3 miniaturki? Byłabym wdzięczna za każdą informację :P Moja ciekawska natura byłaby usatysfakcjonowana :D
    Chociaż jestem absolutną fanką Dramione to jednak historia z Willow w jakiś sposób mnie urzekła. Pięknie ją opisałaś. A końcówka całkowicie mnie rozbroiła.
    Pozdrawiam, Iva Nerda
    kiedyjestesprzymniedramione.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, euro się zaczęło! Kompletnie zapomniałam. Będzie trzeba nadrobić...
      Ja też mam nadzieję, że spodoba Ci się moje Dramione ;)
      Na pewno kedna miniaturka będzie o Dramione, druga będzie małą zapowiedzią tego, jak kreuję Octachel, a trzecie będzie się dziać w świecie HP, ale nie będzie przedstawiać żadnego konkretnego paringu.
      Cieszę się, że Ci się podobało :)
      Również pozdrawiam! J. M.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawa część czytało się ją bardzo przyjemnie. Chociaż momentami miałam łzy w oczach. Lucjusz Malfoy to okrutny człowiek i w tej części dobitnie to ukazałaś. Alecto to niezła spryciara. Wiedziałam, że nie wyśle listu do Willow no ale i tak był ten element zaskoczenia. Całość oczywiście na plus :)
    Cieszę się, że zamierzasz publikować nowe historie. Już nie mogę się doczekać ;)
    życzę weny i czasu na pisanie!
    Pozdrawiam serdecznie
    Arcanum Felis

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! W tej ostatniej części najbardziej chciałam pokazać niesprawiedliwość losu, która dopadła Gavina.
      Mam nadzieję, że nowe historie będą Ci się podobać ;)
      Również pozdrawiam! J. M.

      Usuń
  3. A o czym będzie ten nowy blog?
    E.

    OdpowiedzUsuń
  4. W sensie to opowiadanie na blogu, ale ogólnie czego będzie dotyczył cały blog też mnie interesuje ;D
    E.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na nowym blogu będzie tylko jedno opowiadanie i będzie nazywać się ,,Odyseja". Mimo że również będzie to ff, nie potrzeba znać do jego rozumienia żadnej książki. Będzie nieco refleksyjne, z dużą ilością metafor i dziwnych porównań, które tworzę od dobrego roku. Więcej na razie nie zdradzę ;)
      Pozdrawiam! J. M.

      Usuń
  5. Przeczytałam wszystkie części pamiętnika i jestem pod wielkim wrażeniem. Wprowadzając Gavina do świata Harry'ego, udowodniłaś, że w całej trylogii J.K Rowling jest miejsce dla nowych, nieskazitelnych charakterów, które mogłyby ożywić nieco świat magiczny (nie żebym narzekała na obecny, skądże...). Podejrzewam, że Harry'emu w niektórych wypadkach przydałyby się rady Whitmore'a. Hahahah... ;D

    No nic, cieszę się, że nie kończysz przygody w blogowym świecie i z chęcią przeczytam inne Twoje historie ;)

    Pozdrawiam i życzę weeny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że Ci się podobało ;) tak, choć naginałam kanon do granic możliwości, to udało mi się jakoś wprowadzić Gavina :P
      Mam nadzieję, że kolejne opowiadania również będą Ci się podobać.
      Również pozdrawiam! J. M.

      Usuń

Każdy komentarz = +10 do motywacji ;)